Historie Przodkow

Wybuch II Wojny Swiatowej we wspomnieniach moich przodków

Poszukiwania genealogiczne to nie tylko wędrówki po archiwach czy bibliotekach. To także poszukiwania wspomnień, które krążą w rodzinnych historiach powtarzanych przez naszych bliskich.
Wspomnienia te są bardzo ulotne, zacierają się z czasem. Często zapominamy jakiś szczegół, miejsce czy nazwisko… Ponieważ już za kilka dni obchodzić będziemy kolejną rocznicę 1-go września 1939 roku, postanowiłam opublikować – i dzięki temu mam nadzieję zachować – te opowieści z pierwszych dni wrześniowych walk. Opowieści opisujące wybuch II Wojny Swiatowej ze wspomnień moich przodków.

Wiem, że istnieje wiele wydawnictw traktujących o pierwszych dniach września 1939 roku, wiele relacji, artykułów, filmów dokumentalnych. I pomimo, że opowieści moich krewnych nie wyróżniają się na ich tle niczym szczególnym, postanowiłam je na moim blogu przytoczyć. Uważam bowiem, że każde, choćby najkrótsze, najbanalniejsze wspomnienie, warte jest zapisu. Zachowujemy w ten sposób jakąś część historii… Chronimy ją przed zapomnieniem.

Chciałabym w tym miejscu podkreślić, że staram się zbierać wszystkie rodzinne wspomnienia i historie. Nie tylko te dotyczące wydarzeń historycznych, jak w tym wypadku wybuch wojny. Niemniej ważne są dla mnie także te błahe opowieści, o zwykłych dniach i wydarzeniach. Wydaje mi się jednak, że mocniej w naszą pamięć zapadają te chwile, kiedy dzieje się coś ważnego, doniosłego czy szokującego. Kiedyś rozmawiając z przyjaciółmi odkryliśmy, że prawie każdy z nas pamięta co robił lub gdzie przebywał w chwili, gdy dwa samoloty uderzyły w wieże World Trade Center w Nowym Jorku. Ale już nie każdy pamiętał co robił na przykład w poniedziałek o godzinie 14-tej trzy tygodnie temu… Tak chyba działa nasza pamięć. Pod wpływem silnych emocji zapamiętujemy lepiej. Ten fakt z pewnością pozwolił tym niezliczonycm świadectwom pierwszych dni września 1939 roku dotrzeć do naszych czasów.

Chciałabym przedstawić Wam, drodzy Czytelnicy, dwie relacje tamtych wydarzeń. Obydwie dotyczą tego samego regionu (obecny powiat zawierciański), chociaż pochodzą od dwóch różnych osób, które prawdopodobnie nigdy nie spotkały się. Pochodziły bowiem z dwóch różnych „gałęzi” mojej rodziny. Starałam się zachować przytaczane historie w formie jak najbliższej oryginałom. Aczkolwiek „przerobienie” ich na artykuł wymagało pewnych niewielkich uzupełnień, drobnych komentarzy oraz edycji literackiej.

Pozwólcie, że zacznę od relacji mojego dziadka ojczystego Wacława Rasińskiego. Ponieważ dziadek zmarł gdy byłam malutkim dzieckiem, opis wydarzeń znam z przekazu mojego Taty, który przez lata chętnie wysłuchiwał tej wojennej opowieści.

Jak zatem wybuch II Wojny Swiatowej wyglądał we wspomnieniach mojego dziadka, Wacława Rasińskiego?

W dniu wybuchu wojny, Dziadek wraz ze swoją mamą i rodzeństwem mieszkał w Zawierciu. Tam pracował jako urzędnik kolejowy. Już w sierpniu 1939 roku przez stację Zawiercie raz po raz przejeżdżały pociągi wojskowe; transporty sprzętu oraz żołnierzy. Z dnia na dzień było ich coraz więcej… Oczywiście Dziadek pracując na stacji obserwował te ruchy i ich coraz większe nasilenie. Batalion Obrony Narodowej „Zawiercie” został zmobilizowany, jak z resztą chyba wszyscy „wojskowi” mieszkający czy pracujący w Zawierciu. Wojna można by rzec „wisiała w powietrzu”. Atmosfera w mieście była bardzo napięta. Dziadek Wacław, jako jedyny dorosły mężczyzna w rodzinie, mający matkę i młodsze rodzeństwo na utrzymaniu, zwolniony był ze służby wojskowej. Poza tym, jako pracownik kolei, jakże strategicznej w tamtych dniach, miał po prostu spełniać swoją „kolejarską” rolę w obronie ojczyzny.

Legitymacja Kolejowa Waclawa Rasinskiego z 1937 roku
Przedwojenna legitymacja kolejowa mojego dziadka Waclawa Rasinskiego

W końcu nadszedł 1-szy września. Syreny zawierciańskich fabryk zabrzmiały złowrogo, pierwsze samoloty niemieckie pojawiły się nad okolicą. Ale ludność miasta, razem z moimi krewnymi, wierzyła, że polskie wojsko obroni nasz kraj. Te pozytywne, przez pierwsze kilka godzin, nastroje bardzo szybko jednak zweryfikowała rzeczywistość. Pierwszego i drugiego dnia wojny polskie wojsko poniosło klęskę pod Częstochową. Rozbite oddziały, w nieładzie i o głodzie przemieszczały się przez Zawiercie. Prawdopodobnie rozproszeni żołnierze próbowali wykonać rozkaz dotarcia do innych, jeszcze walczących jednostek… Może chcieli się przegrupować? Ludność miasta częstowała ich chlebem czy napojami, udostępniała miednice z wodą i mydłem by żołnierze mieli możliwość umycia się, odświeżenia. Ale z każdą chwilą strach wzrastał – jeśli Polacy wycofują się w pośpiechu, to znaczy, że wróg jest blisko…

Niemcy zajęli Zawiercie 4 września. I od razu wydali zarządzenie, że wszyscy mężczyźni między 14 a 65 rokiem życia mają zgromadzić się na głównym placu fabryki TAZ (Towarzystwo Akcyjne „Zawiercie”). Po mieście rozeszły się pogłoski, że zostaną oni rozstrzelani przez gestapo… Nie jestem pewna czy to w tym momencie, czy jeszcze wcześniej, gdy ostatni polscy żołnierze przechodzili przez miasto, mój dziadek postanowił opuścić Zawiercie i uciekać na wschód… Być może stało się to wtedy, kiedy wiadomo było już na pewno, że tutejsza stacja kolejowa dostanie się w ręce wroga?

Razem z grupą kolegów kolejarzy zdecydował o udaniu się na wschód, za polskim wojskiem. Myślę, że dziadek chciał przedostać się tam gdzie jego wiedza i umiejętnożci będą się mogły przydać. Z pewnością wierzył bowiem wtedy, że armie polskie gdzieś, w jakimś punkcie, zatrzymają niemieckie natarcie. A za linią frontu, po „polskiej” stronie kolejarze będą przecież niezbędni… I oczywiście próbował ratować swoje życie…

Musiała być to ogromnie bolesna decyzja; w chaosie wojny, w pośpiechu, zostawić dom, mamę i rodzeństwo, uciekać…
Dziadek Wacław w podróż zabrał rower i ciepły kożuch. Wrześniowe noce potrafią być zimne, a opuszczający swoje domy kolejarze musieli liczyć się z nocowaniem np. w lasach. W opisie ucieczki tej, mojemu Tacie, najbardziej w pamięć zapadł fakt, że Dziadek wraz ze swoimi kolegami – kolejarzami uciekali głównie bocznymi, leśnymi traktami, często wzdłuż linii kolejowych. Te znali przecież tak dobrze… Każdy wiadukt, rozjazd.. Wiedzieli, w którą stronę podążać. Zwykle poruszali się po zapadnięciu zmierzchu – przede wszystkim by uniknąć spotkania z wrogiem i ataków z powietrza.

Wszelkie drogi i trakty były bowiem w tamtych dniach intensywnie ostrzeliwane i bombardowane. Nazistowskie samoloty krążyły nad nimi i specjalnie atakowały przerażonych cywili. Oczywiste było bowiem, że była to ludność cywilna, a nie kolumny wojskowe. Drogi pełne były uciekinierów… Całe tabory podążały na wschód. Rodziny, kobiety z dziećmi – trudno pomylić je z regularną bądź nie, ale armią… Wiele osób zginęło, drogi w niektórych miejscach wprost usiane były lejami po bombach, martwymi lub rannymi. Dziadek i towarzyszący mu koledzy-kolejarze, chociaż wybierali jak najmniej uczęszczane drogi, także doświadczyli ataków z powietrza. Podczas jednego z nich dziadek Wacław stracił swój cenny kożuch. Ale być może ta utrata kożucha uratowała mu życie…

Otóż gdy w pewnym momencie wędrówki, dziadek usłyszał silniki nadlatującego samolotu, porzucił kożuch i rower na pobocze i szybko wbiegł w pobliski zagajnik. Pilot, trudno powiedzieć czy z zamierzeniem czy nie, skierował serię z karabinu w leżące przy drodze okrycie. Może myślał, że to próbujący się ukryć człowiek? Kożuch w każdym razie był podziurawiony jak sito, rowerowi też się oberwało, ale dziadek z ataku wyszedł bez szwanku. Pilot, skupiając się na pozostawionych przy drodze rzeczach, najwyraźniej nie dostrzegł ukrywających się w zagajniku ludzi…

Ze wspomnień dziadka wynika, że dotarł aż za Lublin, może na linię Bugu, kiedy dowiedział się, że Armia Czerwona przekroczyła granicę Polski… Ucieczka stała się w tym momencie drogą donikąd… Około 19-go / 20-go września grupa uciekinierów postanowiła wracać do domów, do Zawiercia.
Droga z powrotem musiała być dla nich jeszcze cięższa… Uciekając na wschód mieli przecież jeszcze jakąś nadzieję, a wracając – tylko strach co zastaną w domach… Czy rodziny przeżyły? Co spotka ich po powrocie? Czy oni przeżyją?

Dziadek Wacław przeżył czas wojny i okupacji. Po powrocie do Zawiercia, które okupanci szybko przemianowali na Warthenau, wrócił do pracy na kolei. Już nie jako urzędnik, ale jako robotnik kolejowy. Tylko w takim charakterze Niemcy zatrudniali pracujących tam wcześniej Polaków. Okres okupacji był dla Niego, jak dla wszystkich Polaków, ciężki. Potworne lata, kiedy każdy następny dzień był niewiadomą… Ale to już materiał na inną opowieść.

Informacje o kolejarskich losach dziadka Wacława, były pierwszymi, które udało mi się zdobyć podczas moich genealogicznych poszukiwań. Ten mój pierwszy genealogiczny sukces opisałam tutaj.
Gdyby ktoś z Was, drodzy Czytelnicy, miał ochotę przeczytać inną, bardzo ciekawą relację z Zawiercia, z czasów II wojny, polecam gorąco wspomnienia Janusza Szoty;
http://www.dawne-zawiercie.pl/wspomnienie_o_zolnierzach_batalionu_obrony_narodowej_8222zawiercie8221_walczacego_o_polske_w_1939_r

A oto kolejne wspomnienia dotyczące wybuchu II Wojny Swiatowej, które chciałabym Wam, drodzy Czytelnicy, przedstawić:

Wybuch II Wojny Swiatowej we wspomnieniach Jana Szczerby, spisanych przez Jego syna, dr nauk medycznych, Juliana Szczerbę

Wuj mojej Babci, Jan Szczerba pochodził ze wsi Otola, gmina Zarnowiec w powiecie zawierciańskim. O rodzinie z Otoli pisałam już wcześniej tutaj. Wspomnienia wuja Jana, dyktowane Jego synowi, nie dotyczyły jedynie czasu wojny. Opis wojennych zdarzeń jest jedynie ich częścią. Wuj Jan opowiadał o losach rodziny, historii wsi i jej mieszkańców. Był on, można by rzec, chodzącą kroniką dziejów rodzinnych.

Jan Szczerba w dniu wybuchu wojny miał 38 lat i od ośmiu lat był sołtysem w Otoli. Jeszcze kilka miesięcy przed wrześniem 1939 roku przekonany, że wojna na pewno wybuchnie, zachęcał mieszkańców Otoli do ofiarności i zbierał środki na Fundusz Obrony Narodowej. Rozumiejąc powagę sytuacji i nadchodzące niebezpieczeństwo, chciał zrobić wszystko co w Jego mocy, by wspierać Polskie Wojsko. Sam też, dla przykładu, uregulował wszystkie sprawy administracyjno-spadkowe dotyczące swojego gospodarstwa. Bał się po prostu, pamiętając poprzedni konflikt światowy oraz walki 1920 roku, w których uczestniczył, że może nie przeżyć kolejnej wojny… Przez kilka ostatnich dni sierpnia, jako sołtys, rozwoził wezwania mobilizacyjne.

Pierwszego września 1939 roku, mieszkańców gospodarstwa Jana już o godzinie 5-tej rano obudził warkot samolotu. Wszyscy domyślali się, że wybuchła wojna… Chociaż pewności nie miał nikt. Kolejny samolot wojskowy przeleciał nisko nad wsią (według relacji Jana na wysokości 30 -50 metrów) około godziny 9-tej. Niepokój wśród mieszkańców wzrastał… Mama wuja Jana, a moja praprababcia Julianna, mimo napiętej i pełnej strachu atmosfery, postanowiła wozem wybrać się na targ do Pilicy. 1-szy września 1939 roku wypadał w piątek, a piątek to, także obecnie, dzień targowy w Pilicy. Być może praprababcia wierzyła, że nawet jeśli wojna wybuchnie tego dnia, to nie dotrze do małej wioski tak szybko… Albo postanowiła zaryzykować podróż tak czy inaczej, by zakupić niezbędne rzeczy „bo kto wie co będzie potem…”.

Z Pilicy praprababcia wróciła z jak najgorszymi wieściami. Informacja o ataku nazistowskich Niemiec dotarła do mieszkańców Otoli. Prababcia opowiadała o popłochu i strachu w Pilicy. O mieszkańcach zaklejających okna, o pierwszych atakach i ofiarach wojny w okolicy. W niedalekim Sławniowie już z rana samolot (być może ten sam, który przeleciał nad Otolą) ostrzelał furmankę. Na szczęście woźnicy nic się nie stało, ale zginął koń.
Drugiego września, w sobotę, jak to określił wuj Jan „wojna była już pełna”. Niektórzy mieszkańcy Otoli, jeszcze w tym dniu udali się do Wojskowej Komendy Uzupełnień w Miechowie, by na ochotnika zaciągnąć się do wojska, ale nikogo już tam nie zastali. Wszyscy urzędnicy zostali ewakuowani kilka godzin wcześniej. Jan Szczerba wspomina, że do celów ewakuacji wojska i urzędników miał miejsce w tym dniu pobór koni i furmanek.

Część z „niedoszłych” żołnierzy podążyła za wojskiem na wschód. Tak jak mój dziadek Wacław z poprzedniej opowieści… Wuj Jan wspomina, że z rodziny Jego żony zdecydował się na to Władysław Kotnis. Chciał dołączyć do Polskiego Wojska. Tak jak w przypadku mojego dziadka, jego podróż zakończyła się, można tak powiedzieć, 17-go września. Według opowieści wuja Jana, Władysław zostawił wóz i konie, którymi podróżował na wschód u przygodnego gospodarza i na nogach przez około miesiąc wracał do domu…

Wybuch II Wojny Swiatowej - uciekinierzy na wschód
Wybuch II Wojny Swiatowej – tak jak we wspomnieniach moich przodków – drogi pełne były uciekinierów na wschód. Fotografia za -anonymous – Jerzy Piorkowski (1957) Miasto Nieujarzmione, Warszawa: Iskry, ss. 15 no ISBN, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=5445709

Wuj Jan wspominał, że w niedzielę 3-go września, na podwórku Szczerbów stanął na odpoczynek oddział kawalerii wycofujący się z płonących, pobliskich Szczekocin. Opowiadał, że konie wprost drżały z nerwów po odbytej tam kilka godzin wcześniej bitwie. Jan, jako sołtys, starał się zorganizować dla wszystkich przechodzących przez wieś żołnierzy chociaż kawałek chleba czy zupę. Wspominal, że jedzenie przed domem rozdawała przede wszystkim żona jego brata, Józefa Szczerby, Alicja. Józef też walczył w kampanii wrześniowej. Jego ogromnie zatroskana małżonka wierzyła, że gdziekolwiek znajdował się on, gdziekolwiek walczył, ktoś gdzieś także i jego poczęstuje chlebem czy zupą… Józef niestety już w pierwszych godzinach kampanii wrześniowej dostał się do niewoli niemieckiej, ale przeżył wojnę w obozie jenieckim.

Głęboko w pamięć wuja Jana zapadły też konie, które z pustymi siodłami, bez jeźdźców, podążały za cofającymi się oddziałami…

W niedzielę (03.09) wieczorem w domu Jana zgromadzili się mężczyźni ze wsi; starzy i młodzi. Taka spontaniczna narada by zdecydować co robić dalej… Praktycznie wszyscy chcieli walczyć… Tylko jak walczyć gdy wojska już nie ma? Wuj Jan radził aby mieszkańcy Otoli nie stawali do samotnej walki z najeźdźcą, a także masowo nie wyruszali za wojskiem na wschód. Wierzył, że prędzej czy później front cofnie się na zachód i wtedy właśnie będzie odpowiedni moment by dołączyć do Polskiego Wojska.
Większość Otolan pozostała więc we wsi, a kiedy po paru tygodniach okazało się, że okupacja nie jest jednak stanem chwilowym, ogromna część z nich włączyła się w walkę konspiracyjną. Rozpoczęły się długie lata okupacji…


Drogi Czytelniku, mam nadzieję, że te dwie historie sprzed ponad 80 lat pozwoliły Ci chociaż na chwilę przenieść się w tamte czasy i poczuć trwogę pierwszych dni września 1939 roku. Jeśli chciałbyś dodać coś od siebie do tych wspomnień, podzielić się swoją opowieścią czy refleksją – zapraszam do kontaktu.



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *