Historie Przodkow

Wigilie Przodków

Za kilka dni Wigilia, magiczny dzień, wstęp do Swiąt Bożego Narodzenia. A Wigilie naszych Przodków… Jak wyglądały? W jaki sposób były przygotowywane, obchodzone? Wiele razy w ciągu ostatnich kilku lat, przygotowując się do Swiąt, czy zasiadając wraz z rodziną przy wigilijnym stole, zadawałam sobie te pytania… Czy moi krewni dwieście, trzysta lat temu też rozkładali biały obrus, dzielili się opłatkiem, a potem zasiadali do wspólnej wieczerzy? Do stołu, na którym królowała ryba, grzyby, barszcz, kapusta…?

Z jednej strony Swięta Bożego Narodzenia i Wigilia to jeden z najbardziej uroczystych i tradycyjnych momentów w roku. Z drugiej – przecież wszystko, także tradycje, zmienia się. Weźmy na przykład karpia. Wiadomo, że podczas ostatnich kilkudziesięciu lat był on, można by rzec, najbardziej typowym elementem polskiego, wigilijnego stołu. Ale przecież jeszcze przed II Wojną Swiatową, ryba ta nie była aż tak powszechnie obecna w świątecznym jadłospisie… Nasi przodkowie jadali szczupaki, liny, sandacze czy po prostu śledzie, a karp pojawiał się, ale nie był daniem „obowiązkowym”.

Wiele razy w mojej głowie pojawiało się to pytanie; czy mogę w ogóle dowiedzieć się jak wyglądała Wigilia moich przodków? Nie pozostawili oni niestety żadnych zapisków, listów czy pamiętników, w których temat Swiąt byłby poruszany. Czy jest zatem jakaś szansa by uzyskać te informacje?

Mamy oczywiście dostępną dość obszerną literaturę opisującą zwyczaje wigilijne i świąteczne naszych antenatów. Miałam około 9-10 lat kiedy pierwsza z wielu książek o tej tematyce trafiła do moich rąk. W pewien grudniowy dzień, kilkadziesiąt lat temu, odkryłam na blacie kuchennym książkę Pani Hanny Szymanderskiej „Polska Wigilia”. Moja Mamusia przygotowywała właśnie jedno ze świątecznych dań, korzytając z zanieszczonego tam przepisu. A ja, mała dziewczynka, która niedawno dopiero nauczyła się czytać, pochłaniałam, strona po stronie, jej pierwszy rozdział pt. „Wigilia wczoraj i dziś”…

Książka Pani Szymanderskiej po dziś dzień jest moim nieodzownym towarzyszem świątecznych przygotowań. Co roku wracam też do pięknego, rzekłabym nawet, bardzo malowniczego, opisu świątecznych tradycji i zwyczajów, który autorka zawarła na kilkudziesięciu pierwszych stronach.

W wydawnictwie tym opisane są różne, mniej lub bardziej znane, zwyczaje i tradycje świąteczne oraz potrawy charakterystyczne dla różnych regionów Polski. Opis ten jest niezwykle żywy, ciekawy. Pozwala nam odtworzyć ogólny obraz Swiąt na terenach dawnej Rzeczpospolitej. Ale ja zawsze chciałam dowiedzieć jak wyglądały Swięta dokładnie u moich pra… Tak bardzo konkretnie – w ich wsiach i miasteczkach, w ich domach. Ponieważ wiem dokładnie z jakich miejscowości i regionów moi przodkowie pochodzili – zaczęłam poszukiwać odpowiedniej literatury odnoszącej się do tych właśnie, konkretnych regionów naszego kraju. Nie było to łatwe zadanie, ale wreszcie udało się! Odkryłam publikację Pana Michała Fedorowskiego pt. „Lud okolic Zarek, Siewierza i Pilicy”. I to z 1888 roku!

Dla wszystkich Czytelników, którzy nie śledzą wpisów na moim blogu – to właśnie z tego regionu wywodzi się większość moich przodków! A więc książka ta, to strzał w dziesiątkę! Pilica, Siewierz i Zarki tworzą na mapie trójkąt, prawie równoramienny, o bokach długości ok. trzydziestu, trzydziestu kilku kilometrów. A więc jest to obszar stosunkowo niewielki. A Pan Fedorowski poświęcił mu całą książkę! Zawarł w niej fascynujące opisy zwyczajów, tradycji, przesądów, przykłady pieśni oraz opisy wystroju domów i ubrań typowych dla regionu. Skarbnica wiedzy etnologicznej.

Jest w dziele tym także część dedykowana świętom i ich obchodom. Chciałabym się dziś z Wami podzielić zamieszczonym tam opisem Wigilii. Może ktoś z Was, poszukując informacji o dawnych Wigiliach, Wigiliach swoich przodków, przeczyta ten tekst, zamknie oczy i będzie mógł cofnąć się w czasie by poczuć ten świat sprzed lat… Posłuchajcie…

Chociaż Michał Fedorowski nie poświęcił szczególnej uwagi okresowi adwentu, to zwrócił uwagę na to, że już dobre kilka dni czy nawet dwa, trzy tygodnie przed Wigilią we wsiach i miasteczkach panował duży ruch. Trwały przygotowania do Swiąt. Tak jak my dziś, nasi przodkowie zajmowali się porządkami i zakupami. Bielono i sprzątano izby, oblepiano piece i kominy. Gospodarze udawali się na jarmark by zakupić strucle i świąteczne przyprawy.

W dzień Wigili oprócz, jak łatwo domyśleć się, intensywnych przygotowań do uroczystej wieczerzy, miały miejsce także różne figle i psoty. Wydaje mi się, że zwyczaj ten jest już dzisiaj zupełniezapomniany. A w każdym razie ja nigdy wcześniej z nim się nie spotkałam. A dla naszych przodków był ważny i stanowił nieodzowny element Wigilii. Otóż młodzi chłopcy wstawali skoro świt, gdy było jeszcze zupełnie ciemno, i rozpoczynali tzw. rabunek. Rabunek polegał na tym, że z każdego gospodarstwa czy domostwa starali się oni zabrać i schować jakąś rzecz, sprzęt. Narzędzia takie jak np. brony, radła czy drabiny, znajdowane były potem przez gospodarzy w rowach, na dachach czy po prostu na centralnym placu w środku wsi czy miasteczka.

Co ciekawe o zwyczaju tym wspomina w swej książce także Pani Szymanderska. Zakładałam jednak zawsze, że musi to być tradycja praktykowana w innych regionach Polski. Niekoniecznie typowa dla terenów skąd wywodzili się moi przodkowie… Zwyczaj ten ma podobno swoje źródła w czasach rzymskich; takie kradzieże „na niby” były bowiem nieodłącznym elementem obchodów starożytnych Saturnaliów. Warto dodać – Saturnalia, czyli święto boga Saturna, miały miejsce także pod koniec grudnia. Ale wróćmy do naszych przodków.

Oprócz tych żartobliwych kradzieży, młodzi figlarze zamalowywali także wapnem okna domostw czy malowali na ich drzwiach żartobliwe obrazki. Szczególnie w tych gospodarstwach, gdzie mieszkały panny na wydaniu… Cóż, taki dość szczególny rodzaj zalotów… Te wszystkie żarty i „kradzieże” miały przynieść szczęście i pomyślność, dlatego nikt nie złościł się, nikt nie gniewał się z ich powodu.

Lud z okolic Pilicy, Zarek i Siewierza, traktował wigilijny dzień jako jedną, wielką przepowiednię dotyczącą nadchodzącego roku. Według zasady – jaka Wigilia – taki cały rok. Wszyscy starali się zatem w tym dniu nic od nikogo nie pożyczać ani nie kupować – by nie wydawać pieniędzy. Każdy starał się spędzić ten dzień pożytecznie i pracowicie – by „po Bogu a w pracy cały rok przeszedł”.

Zwykle po śniadaniu, które stanowił żur na grzybach z ziemniakami, wszyscy brali się do pracy. A tego dnia zajęć było przecież sporo. Trzeba było uprzątnąć obejście, przygotować sieczkę inwentarzowi czy narąbać drewna na cały okres świąt- świąt, które dawniej zwane były Godami. Każdy, nawet dzieci, miał wyznaczone swoje obowiązki.
Gospodynie uwijały się w kuchni, przygotowywały stół. Dekoracje zwykle były już w tym dniu gotowe. Kobiety i dzieci zajmowały się nimi w czasie adwentu. Gospodarze przynosili i stawiali w kątach izby specjalnie wybrane na tę okazję snopy owsa i żyta (ustawiane na przemian). A gospodynie wyściełały siankiem całą izbę oraz wigilijny stół. Pod pięknym, białym obrusem sianko było przecież obowiązkowe! To wszystko oczywiście na pamiątkę betlejemskiej stajenki.
Od śniadania aż do uroczystej wieczerzy, tradycyjnie żaden inny posiłek nie był spożywany.

A kiedy tylko pierwsza gwiazdka pojawiła się na niebie, wszyscy domownicy, odświętnie ubrani, zbierali się przy szczególnie pięknie i starannie nakrytym stole. Gospodarz brał do ręki opłatek i po kolei, według starszeństwa, dzielił się nim z wszystkimi obecnymi mówiąc: „łam mnie, a służ mnie”. Nasi przodkowie wierzyli, że kto przełamie się opłatkiem, nie zazna niedostatku i nigdy nie braknie mu chleba. Łamali się opłatkiem by wybaczyć sobie wszystko co złe, pojednać się, wyrazić miłość i szacunek. Dzielenie się opłatkiem jest niezwykle starą tradycją. Pochodzi ona z czasów wczesnochrześcijańskich. Co ciekawe przybyła ona do Polski wiele stuleci temu z południa Europy, ale w Europie jest już dzisiaj zupełnie zapomniana. A to przecież taki piękny, wzruszający zwyczaj…

Wigilia w wiejskiej chacie - rysunek z 1878 roku
Wigilia w wiejskiej chacie – rysunek z 1878 roku – tak mogła wyglądać Wigilia moich przodków – niezanany autor, obrazek za Wikipedia Commons

Potem wszyscy zasiadali do wieczerzy. Zwracano baczną uwagę by przy wigilijnym stole zasiadła parzysta liczba osób. Nieparzysta mogła bowiem, według dawnych przesądów, sprowadzić śmierć na jednego z uczestników posiłku. Najbardziej pechowa miała być liczba trzynastu biesiadników – jej szczególnie unikano. Fedorowski wspomina, że liczba potraw na wigilijnym stole była z reguły nieparzysta; w biedniejszych rodzinach trzy, w bogatszych siedem. Tu nieparzysta liczba dań miała zapewnić urodzaj na rok następny. A co jedli moi przodkowie w ten uroczysty wieczór? Autor wymienia następujące trzy potrawy: kaszę jęczmienną z „siemianką” czyli mlekiem wyciśniętym z siemienia konopnego (wierzono, że potrawa ta ma magiczną moc i chroni przed chorobami), kaszę z grzybami oraz kluski tatarczane z makiem. Nie wiem jakie tradycje są kultywowane w Waszych rodzinach, drodzy Czytelnicy, ale w mojej z tego zestawu na stole wigilijnym obecne są dziś tylko grzyby i mak…

W innych, pochodzących z późniejszych czasów niż dzieło Pana Fedorowskiego, opracowaniach dotyczących Wigilii, które jednak także opisują tradycje w interesującym mnie regionie, znalazłam informacje, że na na wigilijnych stołach pojawiały się tam także oprócz wyżej wymienionych i chleba: żur z grzybami, kapusta z grzybami i grochem, kluski z makiem oraz garus – zupa z suszonych śliwek. Co ciekawe, garus pamiętam z dzieciństwa. Moja babcia gotowała tę zupę od czasu do czasu, ale w zwykłe dni. W Wigilię podawany był natomiast kompot z suszonych śliwek. Kompot ten, to jedno z moich ulubionych dań wigilijnych, za garusem natomiast nie przepadam…

Wierzono, że dań wigilijnych nie należy zjadać do końca. Z każdej potrawy nasi przodkowie pozostawiali chociaż kilka łyżek. Po zakończonej wieczerzy zanosili je zwierzętom gospodarskim, razem ze specjalnym kolorowym opłatkiem (żółty dla krów, a czerwony dla koni). Potrawy te wraz z opłatkiem zapewniały, według wierzeń, zdrowie i dobry żywot także zwierzętom.

Po zakończonej, a spożywanej w skupieniu i powadze, wieczerzy, przychodził czas na różnego rodzaju wróżby oraz na śpiewanie kolęd.
Wróżby zwykle dotyczyły ewentualnego zamążpójścia młodych dziewcząt w nadchodzącm roku. Fedorowski wspomina np., że panny po wigilijnej wieczerzy wpuszczały do izby gąsiora. Otaczały go w koło i którą z nich zwierzę skubnęło jako pierwszą – ta pierwsza miała wyjść za mąż. Innym sposobem na ustalenie kolejności zamążpójścia, miało być ustawienie butów panienek jeden za drugim pod ścianą na przeciw drzwi do izby. Młode panny przekładały je raz po raz w kierunku wejścia. Czyj bucik pierwszy dotknął progu, tego właścicielka mogła najprędzej liczyć na ślub. Młode dziewczęta wybiegały też, zaraz po skończonej wieczerzy, na drogę wołając w dal. Z której strony odpowiedziało im echo, z tej miał przybyć przyszły mąż.

Gospodarze natomiast każdego dnia, od Wigilii aż po Trzech Króli obserwowali pogodę. Te dwanaście kolejnych dni miało symbolizować pogodę na dwanaście miesięcy kolejnego roku (chociaż istniała też wersja z dwunastoma dniami grudnia od św. Łucji, czyli 13-go dnia tego miesiąca aż do Wigilii). Myślę, że może i ja w tym roku pokuszę się o notowanie pogody i sprawdzenie czy metoda prognozowania moich przodków sprawdza się:-).

Po wszystkich wróżbach przychodził czas na kolędowanie i oczywiście udawano się na Pasterkę. A co do kolęd. Fedorowski podkreślał, że kolędy bliższe były sercom lokalnej ludności niż jakiekolwiek „najszczytniejsze” modlitwy. I śpiewane były ochoczo, z radością. W tym, jakże cennym dla mnie etnograficznym dziele, autor przytacza nawet treść lokalnej kolędy, czy jak byśmy ją pewnie dziś nazwali pastorałki, śpiewanej głównie, w jakże mi bliskim, Kromołowie. Pozwólcie, że ją w tym miejscu przytoczę:

„Wiwat, wiwat będziemy śpiewać,
Trzeba nam się wsyćkim sykować.
Ze to zgoda, ze to prawda, ze się narodził,
Jezus mały, godzien chwały, ze tam Paweł był.
Miły Pawle, nie zwódź nas dłuzy,
Mamy na Cie kosturek duzy,
Jak zobaczył, oknem skoczył, az na zagrode
Wojtek łysy, zobacywscy hyc go za brode.
Miły Paweł dał się w pokore
I powiedział, że ta wcora był,
O świtaniu, o śniadaniu w tej stajence,
Podarował faske masła tej panience.
Słuchałem tam co niesłychane,
Leży w żłobie Jezus kochany;
Sypiały go, starzaly go, widziałem cłeka,
Nie śmiałem ta bez próg przeliźć, stałem z daleka.
Słysałem tam cieniutko płakać,
Bartek z Wojtkiem po cichu skakać;
Z nózki na nózke poskocmy troske
Wsyćmy pospołu, przy tem weselu wykrzykujmy temu dzieciątku.”

"Przed Pasterką"- drzeworyt Apoloniusza Kędzierskiego z 1882 roku
Wigilia moich Przodków … „Przed Pasterką”- drzeworyt Apoloniusza Kędzierskiego z 1882 roku – za Wikipedia Commons

Tyle o XIX-wiecznych, wigilijnych zwaczajach ludu okolic Pilicy, Zarek i Siewierza opowiedział nam Pan Fedorowski. Myślę, że mogę z prawie stuprocentową pewnością założyć, że tak jak opisał On, albo przynajmniej bardzo podobnie, wyglądały Wigilie moich Przodków. Niestety autor tego pięknego dzieła nie wspomniał nic o dekorowaniu domów zielonymi gałązkami sosny, jodły czy świerku. Jak wiadomo, tradycja stawiania i ubierania choinki jest stosunkowo młoda. Przypuszczam, że kiedy opracowanie powstawało, czyli pod koniec XIX wieku, nie był to jeszcze zwyczaj powszechny. Ale musimy pamiętać, że chociaż choinka w dzisiejszym jej rozumieniu, przybyła do nas z terenów obecnych Niemiec, to nasi przodkowie dekorowali świąteczne domy jej gałązkami już dużo, dużo wcześniej.

O dekoracjach tych w regionie na południe i północ od Częstochowy, wspominała w jednym ze swych wywiadów radiowych Pani dr Beata Łukarska z Akademii Jana Długosza w Częstochowie. Zielone gałązki – tzw. podłaźniki czy podłaźniczki wieszane były u pułapu izby i dekorowane ozdobami z papieru, orzechami czy malutkimi jabłkami. Nazwa tej ozdoby pochodziła od dawnego „podłazić” – czyli po prostu pójść do kogoś ze świątecznymi życzeniami. Warto tu wspomieć, że las i wszystkie rośliny w nim występujące- sam w sobie uznawany był przez naszych przodków za miejsce magiczne, specjalne. I gałązki z niego przyniesione (koniecznie przez gospodarza), miały przynieść domostwu szczęście i powodzenie.


Drodzy Czytelnicy, po tym opisie Wigilii moich przodków, chciałabym – zgodnie z tradycją, złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia. Na nadchodzące Swięta i Nowy Rok; szczęścia i powodzenia, zdrowia i miłości! Pięknych, radosnych świątecznych dni, magicznej, rodzinnej atmosfery i tego wszystkiego co Wy sami sobie życzycie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *