Mój dziadek nauczyciel i dwa tajemnicze zdjęcia…
Jakiś czas temu w przepastym kartonie z rodzinnymi zdjęciami i pamiątkami odkryłam stare, dość kiepskiej jakości zdjęcie… A właściwie dwa zdjęcia. Mały format, dawna technologia, ale mimo to nie były trudne do „rozszyfrowania”. Góry, piękny zimowy krajobraz na pierwszym z nich oraz drugie gdzie na pierwszym planie bez problemu rozpoznałam mojego dziadka macierzystego, Franciszka Grzesiaka (w białej koszuli na zdjęciu po lewej). Każde zdjęcie dziadka, którego niestety nigdy nie poznałam, jest dla mnie na wagę złota, więc radość była ogromna. Wierni czytelnicy mojego bloga wiedzą, że rodzinne zdjęcia i ich historie niezwykle mnie fascynują (przypominam tutaj wcześniejszy wpis o „dworcowym” zdjęciu), więc i tym razem zdjęcie dziadka zainspirowało mnie do napisania kolejnego artykułu na moim blogu.


Pierwsze zdjęcie, a raczej obecność na nim dziadka, było jasne. Czy na drugim tym bardziej „krajobrazowym” zdjęciu też jest dziadek? Być może tak, pierwszy z prawej… Ale pewności nie mam. Niestety nawet uważna analiza malutkiego zdjęcia pod lupą, nie dała mi jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie… Zatarte, nieostre rysy twarzy nie pozwalają mi mieć pewności. Jestem jednak pewna, że zdjęcie to do dziadka należało. Na jego tylniej stronie rozpoznaje bowiem charakter pisma mojego przodka, który delikatnie ołówkiem napisał: „kraina baśni”… Jaki piękny komentarz… Myślę, że dziadek musiał tam być, na tym osnieżonym stoku, pod bialymi drzewami. Pewnie pamiętał tę chwilę, pewnie tak jak ją zapamiętał, tak ją opisał…
Kiedy zdjęcia były zrobione, w jakich okolicznościach? Czy na obu jest ten sam wyjazd? Czy mój dziadek w ogóle jeździł na nartach? Dziesiątki pytań przychodzą mi do głowy, a o odpowiedzi trudno… Zanim jednak pozwolę sobie na pewne spekulacje, muszę Wam drodzy czytelnicy, przybliżyć postać mojego dziadka…
Franciszek Grzesiak, urodził się 26 maja 1901 roku w malutkiej wiosce Sławniów, koło Pilicy (powiat zawierciański, województwo śląskie). Był synem Jana Grzesiaka i Marianny Drążek, skromnych rolników ze Sławniowa. O dzieciństwie dziadka nie wiem zbyt wiele; tyle tylko, że był bardzo zdolnym dzieckiem i chciał kształcić się za wszelką cenę. Na początku XX stulecia bezpłatna była tylko edukacja podstawowa, a w środowisku wiejskim tylko nieliczni mogli pozwolić sobie by w ogóle myśleć o jakimś dalszym kształceniu. Moi pradziadkowie byli ubodzy, ale dziadek, jak domyślam się dzięki swemu uporowi i determinacji, po skończeniu „podstawówki” uczęszczał do pilickiego progimnazjum. Czy ktoś inny oprócz rodziców go wspierał? Czy pradziadkowie moi, przekonani przez nauczycieli o zdolnościach i talencie swego syna, zdecydowali się mimo wszystko finansować jego naukę? Nie wiem … Ale posłuchajcie proszę, co udało mi się ustalić a propos pilickiego progimnazjum i jego historii…

Progimnazjum to zostało powołane do życia 1- go września 1917 roku. Miało cztery klasy, było szkołą koedukacyjną, prywatną. Otwarcie szkoły poprzedził kurs przygotowawczy do wszystkich czterech klas. Placówka ta mieściła się w jednym z budynków przy ulicy Zawierciańskiej. W jej murach nauki pobierało łącznie około 100 uczniów. Pochodzili z terenu całej ówczesnej gminy Pilica oraz Chliny i Woli Libertowskiej. Progimnazjum było szkołą prywatną, więc trzeba było płacić czesne. Oprócz założyciela, Feliksa Borysławskiego, nauczycielami w tej szkole byli dr Zygmunt Pyrowicz, Eugeniusz Stolarski, Helena Wilczakówna i ks. Mieczysław Froelich. Mój dziadek uczęszczał do klasy Heleny Wilczakówny.
Skąd to wiem? Zachowały się bowiem świadectwa szkolne (a przynajmniej ich część) dziadka Franciszka. Czego zatem uczył się mój przodek w pilickim progimnazjum? Oczywiście przedmiotów dobrze nam znanych, takich jak język polski, historia, chemia, fizyka czy geografia (co ciekawe w tamtym czasie zapisywana jako „gieografia”). Ale już np. matematyka była podzielona na przedmioty takie jak: arytmetyka, algebra, gieometrja (pisownia oryginalna) i kreślenie… A nasza dzisiejsza biologia to był zbiór: zoologii, botaniki, mineraloznawstwa i przyrodoznawstwa. Hmm, według mnie mineraloznawstwo to raczej część geografii… Chciaż może niekoniecznie…
Dziadek uczył się także języków obcych; łaciny, niemieckiego i francuskiego, miał też oczywiście zajęcia z kaligrafii. Inna ciekawostka – nie było jednej oceny z zachowania. Zachowanie „podzielone” było na „podkategorie”. Były to: sprawowanie, pilność, uwaga oraz porządek. Myślę, że ten podział bardzo mi się podoba…

Po skończeniu progimnazjum, dziadek rozpoczął w 1921 roku naukę w Państwowym Męskim Seminarium Nauczycielskim im. Adama Mickiewicza w Sosnowcu. Nauka trwała tam cztery lata i również była płatna. Franciszek jednak przez cały jej okres pobierał stypendium państwowe dla uzdolnionych uczniów, które zobowiązywało go do przepracowania po zakończeniu nauki pewnej liczby lat w szkołach państwowych. I to wskazanych przez władze. Dziadek skończył seminarium w 1924 roku i został skierowany przez kuratorium do pracy w szkole powszechnej w Lipinach Sląskich. Uczył tam matematyki, geografii i historii; przede wszystkim uczniów klas od piątej do ósmej.

Dziadek Franciszek jednak nie byłby sobą, gdyby nie kontynuował edukacji. Pozostawał aktywny, dalej chciał się dokształcać. Z pewnością partycypował w wielu kursach i programach, o których nie wiemy. To co dokumentacja rodzinna potwierdza to np. wakacyjny kurs rysunku (metodologiczno – praktyczny) w Skolem, w 1927 roku. Kurs ten zorganizował Zwięzek Polskiego Nauczycielstwa Szkół Powszechnych – Ognisko Lwów. Skole, obecnie na terenie Ukrainy, w dwudziestoleciu międzywojennym leżało w powiecie stryjskim, województwie stanisławowskim. Przypuszczam, że dziadek uczestnicząc w tego typu kursach łączył przyjemne (podróże, poznawanie kraju) z pożytecznym (doskonalenie umiejętności zawodowych).
Na początku 1928 roku Franciszek Grzesiak złożył egzamin na nauczyciela stałego, mianowanego. Cztery lata później rozpoczął dwuletnie studium – tzw. Wyższy Kurs Nauczycielski – w Instytucie Pedagogicznym w Katowicach. Inspektor Okręgu Szkolnego, który kierował dziadka na ten Kurs w uzasadnieniu zapisał: „… jest nadzwyczaj pilnym, pracowitym, sumiennym nauczycielem. Zawsze chętnie kształci się, by móc wiadomości zdobyte z użytkiem zużytkować w szkole powszechnej…”. Studium dziadek Franciszek ukończył w 1934 roku.
Z czasów, kiedy dziadek uczęszczał na zajęcia w Studium, pozostał jeden z jego zeszytów / notatników. Dziadek zapisywał w nim swoje przemyślenia na temat kształcenia młodzieży, także od strony praktycznej np. zajęć w plenerze czy wycieczek. Kiedy dziś, po prawie dziewięćdziesięciu latach czytam te zapiski, chociaż nie jestem pedagogiem, zgadzam się z nimi co do joty. Mądre, pełne zaangażowania słowa, młodego, pełnego zapału do pracy nauczyciela… Taki był mój dziadek Franciszek…

Dziadek przez wiele kolejnych lat pracował jako nauczyciel; w czasie wojny włączył się między innymi w projekt tzw. tajnego nauczania we wsi Otola, rodzinnej miejscowości mojej babci Heleny Szczerba, którą poślubił w 1941 roku (o Szczerbach z Otolii pisałam tutaj). Po wojnie został skierowany do pracy na Sląsk; m.in. wykładał w szkole przemysłowo – górniczej w Katowicach.
Wróćmy jednak do zdjęć, od których rozpoczęłam moją opowieść o dziadku Franciszku. Kiedy były wykonane? Nie wiem, ale wydają się być stare. Przypuszczam, że mogą pochodzić z drugiej połowy lat 30-tych… W Narodowym Archiwum Cyfrowym odnalazłam zdjęcie datowane na grudzień 1933 roku, przedstawiające narciarza w podobnym stroju do tych, które mają na sobie panowie na „moich” zdjęciach; popatrzcie sami:

Myślę, że lata trzydzieste XX-wieku, kiedy dziadek ukończył już edukację, a był jeszcze kawalerem, były doskonałym czasem by, podczas zimowych i letnich przerw w roku szkolnym, podróżować… Moja Mama wiele razy opowiadała mi, z jakim rozrzewieniem Dziadek wspominał tamte lata… Był wykształcony, miał – jak sam twierdził – dobrą pensję, dzięki czemu mógł prowadzić przyjemne, wygodne życie… Pewnie sporą część swoich dochodów przeznaczał na książki, które uwielbiał… Do tej pory w bibliotece rodzinnego domu mojej Mamy znajdują się imponujące, przedwojenne wydania literatury pięknej, naukowej, albumy, encyklopedie itd. Dziadek prenumerował też prasę (także część tego zbioru zachowała się do dziś). Dlaczego miałby nie podróżować? Czy jeśli w notatkach swych podkreślał wagę naocznego poznawania swego kraju, przyrody, natury – czyż nie jest oczywiste, że sam dałby temu przykład?
Pamiętajmy także o tym, że okres międzywojenny to czas odkrywania gór, narciarstwa, turystyki. Mama moja podreślała zawsze, że Dziadek zachęcał ją i jej rodzeństwo do wszelkich możliwych wyjazdów, poznawania świata. Najpierw poprzez harcerskie obozy wędrowne, potem coraz to dalsze wyprawy… Nie do końca wiem jak działa międzypokoleniowe przekazywanie genów, ale myślę, że moje ogromne zamiłowanie do turystyki i książek w jakiś sposób „odziedziczyłam” po Dziadku 🙂 .
Nie wiem kim są osoby, które są razem z dziadkiem na fotografiach… Tego pewnie nigdy nie uda mi się ustalić… Czy byli to inni nauczyciele, uczestnicy któregoś z kursów w którym Dziadek partycypował? Tak przypuszczam… Może jakieś nauczycielskie małżeństwo wybrało się razem na taki wyjazd i stąd obecność małego dziecka na zdjęciu po prawej… Może wyjazd ten połączony był z kursem narciarstwa… Z tego co wiem Dziadek bardzo lubił sport, ale niestety nie mam pojęcia czy sam kiedyś go uprawiał…
Ze zdjęć nie jestem też w stanie wywnioskować gdzie dokładnie zostały zrobione. Czy gdzieś na Podhalu? A może Beskidy? W końcu to te pasmo górskie jest najbliżej Slaska… Czy Dziadek odwiedził, jakże modne, w dwudziestoleciu międzywojennym Zakopane? Nie ma niestety na obu zdjęciach żadnego budynku, znaku szczególnego, który mógłby być punktem odniesienia. Piękne, zaśnieżone stoki – ale te można znaleźć w każdych górach.
Pozostaje już tylko wyobraźnia… Skoro Dziadek sam jedno ze zdjęć opisał jedynie słowami „kraina baśni” – to niech tak zostanie. Niech fotografie te pozostaną śladem dawnych, przedwojennych czasów; taką trochę baśnią dla mnie i dla kolejnych pokoleń…